Wspomniany wcześniej ksiądz w swojej parafii pierwszą komunię organizował w czwartki, dzieci przychodziły w strojach szkolnych, a rodzice proszeni byli o niedawanie prezentów.
Dlaczego ten ważny dla dzieci moment zaplanowany był na czwartek, a nie na niedzielę? Bo w piątek idzie się do pracy. Dzieci mogły więc skupić się na samej uroczystości, a rodzice nie mieli jak zorganizować hucznej imprezy rodzinnej. Jakże często pierwszej komunii towarzyszy przecież wielkie rodzinne przyjęcie, niejednokrotnie konkurujące rozmachem z rodzinnymi weselami. Konkurencja dotyczy też często ilości spożytego przez dorosłych w trakcie przyjęcia alkoholu. Zjeżdżają się babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzynki i kuzynowie, których spotykamy tylko przy okazji takich imprez, wielu z nich na co dzień unikamy ze względu na rodzinne animozje. Nieraz podczas przyjęcia animozje te zresztą wychodzą na nowo i dochodzi do kłótni przy stole. A wujek Zdzisiek wypije za dużo i opowiada sprośne kawały. Wszyscy zapominają nie tylko o okazji, dla której się zebrali, ale i o dziecku, które przy stole głównie zawadza dorosłym.
Od lat mówi się dużo o komunijnych rewiach mody. Szaleństwo z tym związane doszło już do tego, że niektórzy rodzice fundują swoim dzieciom operacje plastyczne korygujące odstające uszy albo krzywy nosek. Pół rodziny wybiera sukienkę, która z roku na rok coraz bardziej upodobania się albo do sukni ślubnej albo do stroju księżniczki z bajek Disneya. Dziewczynki, które na co dzień jeszcze się nie malują, spędzają godziny u fryzjera, kosmetyczki, wizażystki, itd. Pomijając to, że wprowadza to zamęt w głowie dziecka, bo nagle dzieje się coś, czego na ogół rodzice zabraniają, to cały ten galimatias skutecznie odwraca uwagę od tego, po co idzie się do kościoła. Dzieci rywalizują, kto ma lepszy garnitur, lepszą sukienkę i z większym fasonem, lepszym autem, zajeżdża pod kościół.
Sakrament komunii to przeżycie religijne, a nie rewia mody albo okazja do błyśnięcia przed rodziną czy rywalizacji z sąsiadami.